Werdykt XXX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Rafała Wojaczka, Instytut Mikołowski, 13 maja 2022

Jury w składzie: Marek K. E. Baczewski (przewodniczący), Marcin Zegadło i Maciej Melecki na posiedzeniu, które odbyło się 12 maja 2022 roku w siedzibie Instytutu Mikołowskiego, po zapoznaniu się z 64 zestawami wierszy, jakie wpłynęły na tegoroczną edycję Konkursu, postanowiło przyznać następujące miejsca:

Miejsce I - zestaw wierszy opatrzony godłem Martwe języki, którego autorem jest: ADRIAN KORLACKI (Kraków) - Nagroda 800 zł.
Miejsce II – zestaw wierszy opatrzony godłem Jarmuż, którego autorką jest: MARZENA JAWORSKA (Warszawa) - Nagroda 500 zł.
Miejsce III – ex aequo: zestaw wierszy opatrzony godłem Gładzie, którego autorem jest MICHAŁ SUROSZ (Łódź)
i zestaw wierszy opatrzony godłem Blade ledy, którego autorem jest: PAWEŁ STASIEWICZ (Żyrardów) – Nagroda po 250 zł.
 
 

ADRIAN KORLACKI - I MIEJSCE

 

spłaciłaś długi i rzeki pozwalały ci się odtąd na powrót nazywać

 

jakieś miasto na południu polski zmalało a potem całkiem znikło jak książka z której wyczerpywano zdanie po zdaniu

widziałem wtedy w twoich oczach diabelski młyn strzelnicę i grę w kości wisła podeszła do kostek a potem porwała za ręce bo czasem spada taki deszcz po którym przychodzi susza

i wiedz że śpiew wilgi rozbił stojącą na parapecie szklankę uprzątnąłem szkło a potem klnąc opatrywałem dłoń gazą i brałem do ust zakrwawiony palec

koty przychodzą pod wieczór wraz z wierszami słoweńskiego poety uszy ich rejestrują małych bogów ukrytych w składni i psy rozchodzą się w świat wieczorami

(inny niemiecki poeta układa zgłoski na skraju miasta jak martwe lisy)

 

 

wiersz pisany na dwa głosy ponieważ pochodzimy z marców

 

z tych marców i jak szyby kopalni łączyliśmy gwiazdy i ziemię palimy marzannę bo morza nie starcza na nasze festyny odwracam usta od słowa i oddalam mowę by nie powiedzieć ciebie jakby od owocu czarnej czereśni wypatruję tu niskich księżyców i osiedli zalanych

butelkową zielenią tam gdzie rozbijaliśmy lechy o krawędź pierwszego roku studiów wzdłuż bloków ciągną się trzepaki na nich dywany w nich ściegi jak synapsy



w słowach których się wstydzę odkrywam wieże kościołów

 

 

milczenie powiesz to największy język

 

i kiedy klaśniesz w dłonie by opowiedzieć świat świat przepada w mijanych autach w mijanych autach całe domy świata

z osobnym ustrojem od piwnic po dach zaludniają nas głosy jak płomienie ognia

(bo może żyliśmy w tym małym niemieckim miasteczku o nazwie sennej jak połamane gałęzie bzu

spomiędzy korytarzy powietrza wyrastały domy z pruskiego muru przysadziste krępe i gościnne jak rzeka

może i to życie zerwie się z nas rzeką pewnego dnia i wyschną na raz wszystkie materialne dowody

zostaną ziarenka piasku w różowych małżowinach i wyplecione we włosy żyłki wędkarzy)

bo tu są pustki tu pustki są w nas i wieją jak okna okna wieją w świat

uderz w pożar jak w miasto w miasto uderz w czas zaludniają nas głosy jak

 

martwe języki

 

 

MARZENA JAWORSKA - II MIEJSCE

 

Sen, który nie chce odejść

 

Śniło mi się, że kot drapał w drzwi,

a to tylko moja rzęsa szorowała

o poduszkę jakoś tak głośno, że

obudziłam się z dziwnym lękiem,

bo nigdzie nie było kota, choć powinien.

Wrócić i zasnąć z podkulonym ogonem

w moich podkulonych nogach

teraz niezdatnych już do ucieczki,

ale przygotowanych do trwania.

 

Śniło mi się, że kot wspinał się po gruzach

zawalonego przed godziną świata,

tak zwinnie jak potrafią to robić wyłącznie koty.

Przeskakiwał po kawałkach betonu, który

okazywał się bańką wypełnioną oddechem

śpiących niespokojnie ludzi.

Bezszelestnie piął w górę omijając

pęknięcia, z każdej szczeliny wychodził cało,

nie pękał, za to spadał na cztery łapy.

 

Aż w końcu odszedł na dobre,

oddając mi jedno ze swoich siedmiu żyć.

 

 

Jesień przychodzi nie w porę

 

Błoto klei się do butów.

Nie ma jak ominąć brudnej jesieni,

jej cząstki nieświadomie przynoszę do domu.

Ten osad nie jest z naszego świata,

a sadowi się jakby był u siebie.

 

Od pewnego czasu wspominam o odejściu,

bo nie potrafię już wchodzić w twoje buty,

wspólny spacer staje się odległy,

nie ma cię w nocy na wyciągnięcie ramion.

 

Ziemia z podeszew jest ostatnim gruntem,

trochę grząskim, ale z czasem kruszy się

jak wszystko z dawnego monolitu,

wsiąka w panele, które niedawno

wybraliśmy zachwyceni ich szczelnością.

 

Dziś do otwarcia martwego sezonu

wystarcza jedno cięcie wstęgi.

 

 

Morskość

 

To jeszcze nie jest upragniony ląd,

tylko łacha, która wystaje

spod płytkiej fali.

Utyka się tu po uszy, nie słyszy wołania

o pomoc ani zachęt, by dobijać brzegu.

Myśli raczej o dobijaniu siebie,

tego co najłatwiej, najbliżej, pod ręką.

 

Szumy uszne, małże i małżowiny,

nerwowe zakłócenia fal w drgających synapsach.

Czy tak wygląda ziemia z góry obiecana,

gdy zamiast światła latarni morskiej

widać ryzyko rozbicia o stromą skałę?

 

Teraz dopiero rozumiem życzenia

stóp wody pod kilem, gdy własne

grzęzną w mule i nie da się pójść dalej,

można tylko maczać palce w sytuacjach,

na które nie masz wpływu i czekać

 

aż przygodny monsun przyniesie suszę:

ciało wysączy się z ciała,

sól z wody, piach z DNA.

 

 

MICHAŁ SUROSZ - III MIEJSCE

 

strop

nad tym nie da się przejść, w tych spodniach

drze się krok. po środku dnia

 

kroję bułkę kluczem do hali.

na jakim sercu robi się zupę

żeby streścić.

na ile trzeba się nastawić. w sumie

 

to cię śmieszy. wyolbrzymia szept,

którym obgadujesz ściany nośne.

póki jest kute nie słychać

zdzierania gardła. pomimo prób

nadal się nie opłaca rzeźbienie bliźnich.

póki jest cute, milczy.

 

przejedź się palcem po wierzchu-

leci rusztowanie, kolejne lata. co było

przed na twarzy pływa potem.

miga ręka.

przy takich filmikach zasypiam.

 

 

płyny na wodę

 

wisi mi odcisk,

wisi mi parę kafli za otwory których nikt

nie chce słuchać. wyginam rurki

na słońce. tu się je

siebie. gryzę szare palce

żeby uszczelnić. ślina nie wiąże w ustach,

w tym pyle koniec z końcem. słodkie od glikolu

są nadal.

 

wychodzą mi robienie

 

od stania. w łupinach ściany

mam odparzone stopy. w ciemno

robię coś dobrego,

robię wodę. z tego co kojarzę

łazienka jest nieskończona

 

 

wiersz ku pamięśni

 

oparcie które opuszczam,

górodół. to aż śnieg i tylko wczoraj.

to nic innego jak huk, który lubi krążyć

po nas. nie potrafię

tak samo bo mam jeszcze parę opcji.

 

napawam łeb granulatem.

pod stałym światłem skleja mi się

zeszyt w kratkę. nic się nie śni,

natomiast kostnieją mi na przykład

nogi. Dino i Orlen,

 

tanie noclegi na bocznej szybie.

propozycja podania jak najdalej, transport tego samego dnia.

 

zrób se dystans żeby nie przebić zewnętrznej strony

mówi kolega z pracy i przynosi nam do kotła

zapach świeżych instrukcji.