Spotkanie promocyjne tomów wierszy: Piotr GAJDA „Golem” (IM 2014), Maciej WOŹNIAK „Pocztówki dźwiękowe” (IM 2014), Marcin JURZYSTA „Abrakadabra” (SPP Łódź, 2014).

Prowadzenie: Maciej Melecki

 


 

PIOTR GAJDA ur. 1966, poeta, autor książek poetyckich Hostel (Łódź 2008), Zwłoka (Łódź 2010) i Demoludy (Mikołów 2013). Stały współpracownik Kwartalnika Artystyczno-Literackiego Arterie. Laureat Nagrody Otoczaka za 2013 rok. Mieszka w Tomaszowie Mazowieckim.

 

MACIEJ WOŹNIAK ur. 1969, poeta, felietonista muzyczny i literacki. Autor siedmiu książek z wierszami oraz współautor albumu foto-poetyckiego o Wiśle. Mieszka w Płocku.

 

MARCIN JURZYSTA ur. 1983, poeta, doktor literaturoznawstwa, krytyk literacki. Debiutował w toruńskim „Undergruncie”. Publikował w wielu ogólnopolskich czasopismach literackich w Polsce oraz w Niemczech, Czechach i Wielkiej Brytanii. Laureat m.in. Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Haliny Poświatowskiej w Częstochowie, Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Rafała Wojaczka w Mikołowie i Międzynarodowego Konkursu „OFF Magazine” w Londynie. Wydał książkę poetycką ciuciubabka (Biblioteka Arterii, Łódź 2011). Mieszka w Toruniu.

 


 

Piotr Gajda

 

Nieznośna awaryjność bytu

 

Istnienie bywa odczuwalne jak atmosferyczne ciśnienie,

unosi się na tych samych subtelnych przeczuciach,

które porywają w dal zarówno komunikat z Houston,

jak i balonik z wesołego miasteczka. Lecz z czasem

 

coraz bardziej przypomina tarzającego się po ziemi węża,

przez którego przepływa sprężone powietrze, napełniając

poszycie sterowca, wielki balon, unoszący w chmurną

starość melodramatyczny error życia, lekki jak szybowiec

 

z balsy, nieważki niczym zasuszona ważka przybita

szpilką do słomianej maty, zawieszonej przed laty

przy młodzieżowym tapczanie, na której wisiały i inne

trofea, o wiele straszniejsze od owadziej śmierci

 

w męczarniach. Tak straszne, że chociaż wszystkie

zostały wybite z mlecznej pamięci, to nadal szumią

w uszach jak wyż na mapie nonsensu, nadciągający od strony

zachodu, gdy życie stało się dla niego substytutem

 

węzła. Powietrzną pętlą na końcu powrozu, przez którą

dusza przeprawia się na krawędź, ku czarnym skrzydłom

wrót. Ponieważ trwanie skrzypiało mu jak galeon

w suchym doku, wystarczył jeden zryw, ostatni hals,

 

i oto już płynie przez ciemną stronę półkuli, zmieniwszy

uprzednio środek transportu. Przekracza równik, paląc

przy tym gumy, i czeka niecierpliwie, aż w mózgu stopi się

topik, aby na oścież otworzyły się przed nim drzwi

 

w kolorze blackmetallic. Prze radośnie, a ostrze

dokonanego przez chwilę zastyga mu na gardle, lecz potem

rusza dalej w płynnym posuwie nicości na alufelgach.

A on, wychylony z fazy jak zimny łokieć z ergonomicznej

 

konstrukcji, zaczyna zaraz stygnąć niby przepalony bezpiecznik,

ale i krzyczy przeraźliwie w gasnących myślach, gdyż nagle

pragnie znowu działać, jakby można było powtórnie

zamknąć obwód przy pomocy pętelki z drutu.

 


 

Maciej Woźniak

 

Oda do własności

 

O, gnozo własności, święci się twoja trauma,

twoja kostka bauma brukuje dobre osiedla

po złej stronie Jordanu. Dreszcz twojej histerii

otrząsa się z materii, wędrując

po prętach parkanów. W folii przeciw melancholii

kwitnie twoja musztra, defilują karne

kwadraty, udka kurczaków, odzyskane

na plazmach spazmy z wyblakłych

kaset młodości.

 

Prawdo butelkowana,

żeby broń Boże nie z kranu, twoje zgrzewki

puchną od starej śpiewki, która przemienia

wino węgla w krew krzemu, i się mości

w mitycznej rozdzielczości źdźbeł trawy

na działkach pod miastem. W domach ducha

winnych katalogom, w obsesji posesji

prasują się sprawy w kant i ciągną

fanty kwantów na loterii o najwyższej

dobroczynności.

 

Nasza Eminencjo,

pełnio władz umysłu, w asyście

jakich fleszów kroczą twoje ścięgna? W iluminacji

jakich depilacji, w jak chirurgicznych minetach

musi zjawić się ciało, żeby dostąpiło

twoich gabinetów? W jakich fotoszopach

ma się wyprać moneta, by zapłacić za faux pas

iskania słonecznych wszy i za okrągłą

gruszkę do lewatywy serca, do miłości.

 

 


 

Marcin Jurzysta

 

Nic nie jest tym czym się wydaje

 

sowy magazynki piór w poduszkach

włosy opadające na dno umywalki

jak radioaktywna manna mantra

w łóżku w słuchawce w kącikach ust

w niewymiecionych kątach

 

nici na które nawleka się paznokcie

by cerować nagrobki i kartki z wakacji

piasek dojrzewający w tylnej kieszeni

perony w samym środku pola słoneczników

 

ludzie nie wiadomo skąd i po co

dobro i zło

brunetki i blondynki

 

ja wszystkie was dziewczynki