Szymon Kantorski „TRI”

Nitek jest sporo, i to różnych, różnokolorowych. Wspomnę tylko o tym, co zdołałem rozplątać, a potem na powrót, w czytelniczej konfabulacji, zaplątać. Doświadczenie, to po pierwsze. Rozpisywanie pewnych przypadków, które stają się egzemplaryczne, uniwersalne i wreszcie metafizyczne. Bliska mi zrównoważona gorycz, kontemplacja czymś jednak wypełnionej pustki. Po drugie, profilowanie i kadrowanie. Minimalistyczne, oszczędne. Solidne rzemiosło poetyckiego fotografowania poprzedza wspomnianą subtelną uniwersalizację. I znowu mi to, nie tylko pokoleniowo, bardzo bliskie. To, jak to się wszystko „przebiera” i „układa”, żeby być w wierszu, i jeszcze gdzieś. Prawdziwy poeta ma swoją tajemnicę.

Karol Maliszewski

 

TRI, trzecia z kolei książka Szymona Kantorskiego, w której autor punktuje złożoność ludzkiej natury pragnącej łatwych odurzeń, lecz także duchowego spoiwa, owej „trójdzielności” jako możliwości wyboru wielu dróg w poszukiwaniu sacrum. Doznania i wrażenia wzięte z różnych obszarów doświadczeń, kontaktu z ludźmi i sztuką, historią, owym „cywilizowanym światem”, często osobnym, za płotem zamkniętych osiedli ukazane zostały czytelnikowi z jednej strony za pomocą krótkich fraz, błysków, surowych zestawień obrazów, z drugiej zamierzonych stylizacji. Trudno zebrać w całość to wszystko, co przeżywa bohater wierszy – i o to chyba chodzi w tej książce, gdzie krzyżują się symbole dawnych i nowych idei, a działanie w pośpiechu, w wyrywaniu się z zastanych form egzystencji i koniecznych relacji, jakim trudno podołać, nie prowadzi do upragnionego celu. Przeciwwagą samotności człowieka wśród innych staje się tu zabawa z chłopcem na wózku, a ironia wiersza Apartament/owiec niesie sprzeciw wobec systemowego modelowania ludzi i ich życia. Konsekwentna, zwarta forma zapisu – z użyciem równoważników zdań i częstych enumeracji ujawnia dążenie do wewnętrznego ładu, próbę okiełznania też własnych drgań i niepokojów, dotykania tajemnicy bytowania, co wydaje się szczególnie cenne. To poezja godnej pokory, otwarta na „jakieś niejasne przeczucie”.

Teresa Tomsia

 

 

Wiersze z tomu:

 

Bitwy morskie

 

kolejna pełna godzina
nie ma w sobie nic
z wybaczenia


odpływ, jedyny sternik
na przekór któremu bezradnie
poruszasz wiosłami, znów jesteś
w tym samym znajomym miejscu
swoim żywiole


choć nie zagłuszysz go niczym
rytmicznym, odepchnij jeszcze raz
ten ocean jest pełny po brzegi


od jednych ku drugim, silniejszy
z każdym ruchem słabszy
i gdy nie będzie już nic
co można, a czego już nie trzeba

i nawet nie wypada się bać

 

 

Listopad


Zaczął się czas polowań
myśliwi zwożą do lasu
zwierzęta w bydlęcych wagonach
śląc długie gniewne spojrzenia
na pogniecionych liściach


Za chwilę będzie tu cicho
ptaki stadami w powietrzu
kołysze się dzwon na trwogę
opodal w marketach kościołach
głodnych napoić
spragnionych nakarmić
słońce czasem tu tylko zachodzi


Za chwilę będzie tu pusto
tylko małe krople na ziemi
myśliwych od dawna to już nie dotyka
kochankowie coraz bardziej stają się
nietykalni, tykalni tylko dla siebie

 

 

Litania


Zakryta cała, zarosła głogiem
Matko bez matki, rzuconej w ogień


W ciszę popchnięta, głodna pod ciałem
Panienko, zmazo srebrzystobiała


Po brzegi misa zaczarowana
Módl się za nami, zegnij kolana


Skazo zaranna, pani zdradzana
A w łonie święta, niepokalana


Matko z odjętą życia połową,
Panno z aniołem ciągle nad głową


Matko Maryi, ścieżki infamii
Podejdź tak blisko, stań za plecami


Wieczna ucieczko Twoja i moja
Rzucona w ogień Panno niczyja

 

 

Liczanka


Abel powoli swoje suknie zbiera
opasuje boki długo jak aksamit
omija spierzchłe od ciosu kamienie
z rozbitej głowy krew ociera miękko
Kain na pasku chodzi swoich przyzwyczajeń.


Głowa apokalipsy na łańcuchu biega
wyje do księżyca w noce kwadratowe
wokół domu lilia i lew wschodzą cicho
z lękiem czekają na koniec
jej i swój zarazem.


Mędrzec dotyka gromu, ten go nie spala
tylko rozdyma duszę, odgaduje losy
kot matematyczny, kot z czerwoną sierścią
czekają, drzwi zaparte
za nimi dziecko rośnie

 

 

Joanna


Od wiosny wyczekiwany nie przybył posłaniec
przez spętane chwastem ciemniejące pola
pod lodowatą powieką deszczu wnet się skryje
księżyca ostrze, za ołowianą palisadą chmur.


Rankiem, jeśli przydarzy się jeszcze jakiś ranek
gdy noc odejdzie, wierniejsza po stokroć
niż wy, bracia na dobre i złe, przy moim boku
nie ma tu dziś nikogo, po księdza ślijcie.


Niech swe modły prawi, wodę w wino zmieni
wino w krew a krew w kałuże, w nich obmyję
zabłocone włosy, zmarznięte dłonie pocieszy
ogień, przemieniając je po dwakroć w popiół.


Milczy król w Reims, milczą książęta kościoła
a krzyk będzie tylko mój, choć go usłyszycie
tam dokąd idę żadnej pamiętać nie będę urazy
a z woli Anioła żadnej ludzkiej mowy

 

 

SZYMON KANTORSKI, poeta, niekiedy dziennikarz, zdawkowo krytyk. Autor książek „Solo”, Biblioteka „Nowego Nurtu, oraz „Duety”, WBPiCAK. Wiersze publikował w kilku antologiach, m.in.: „Macie swoich poetów”, „Antologia nowej poezji polskiej 1990- 1999”, „Parnas bis”, „Przewodnik po zaminowanym terenie”. Współzałożyciel, redaktor poznańskiego pisma artystycznego „Już Jest Jutro”. Jako dziennikarz współpracuje m.in. z pismem „TarNowa Kultura”, w której redaguje również rubrykę poetycką „Erato”. Od kilku lat prowadzi autorską serię spotkań z poetkami i poetami w Atelier Stowarzyszenia „Łazęga Poznańska”.

 

 

Szymon Kantorski "TRI"

Instytut Mikołowski, 2021

Redakcja: Maciej Melecki

Stron: 40

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

ISBN 978-83-65250-89-6

Cena: 22 zł