Andrzej Niewiadomski „Kapsle i etykietki”

Wiersze z tomu Kapsele i etykietki

 

Ziemia listopadowa

 

Śnieg stopniał i, błyszcząc kolorami, do ofensywy

przeszła późna jesień. O, chwała, chwała temu,

co tak różne. Bo przecież: „Podnosimy jakość,

obniżamy ceny. To jest nasz sport”. I wszyscy wiemy,

że „króliki w telewizji nie rżną głupa”, a świat jest

pełen równych szans „Made in Women”. Chwała i cześć

tej różnicy budzącej niewcześnie ze snu korzonki,

suche kłącza, szykującej się na festiwal

tylko podobnych skojarzeń. Słońce ochoczo praży,

mróz to był na naszej ziemi drobny, nic nieznaczący

epizod. Podniosłem jakość. Obniżyłem ceny.

Uprawiam sporty, gadam w telewizji i staram się

już nie rżnąć, a szczególnie głupa; manifestuję

kobiecą wrażliwość. A jednak coś tu nie gra,

mimo że mam duże szanse, by stać się „nowym

dorosłym”, tak głośno nawołują mnie do tego

filozofowie. O, chwała, sława im za to,

tym wszystkim, którzy wojowali z apokalipsą,

wreszcie przezwyciężyli nasz wieczny kryzys. Przeminą

cyniczne i przejmujące wiersze. Na pustym

polu pozostanie język, na drugim planie,

za porażonym późnymi kolorami okiem,

rozwinie swoją woń niepasteryzowana ciemność

 

 

Balonna

 

Wróciły ciemne wieki. Ciemne chmury

za nisko mają podstawy, dlatego dziś

poderwano tylko śmigłowce. Wszystko jest tu

krzywe, sajding szary od kurzu, domy

stawiane na ukos, na ukos wymierzone

działki i siły powietrzne wymierzone

w próżnię. Jedyne znane mi miasto,

w którym lotnisko znajduje się o przecznicę

od rynku, a Balonna chwali się osiedlem

umarłych wszystkich narodowości, wszystkich

języków. Mój przyjaciel Ballo, gdyby

zobaczył bar „Holiday” wypełniony

do ostatniego miejsca, zapewne by się

ucieszył, choć nikt z tu obecnych

nie mógłby uchodzić za kolejne wcielenie

Colasa Breugnon, tak jak on, w równie ciemnych

wiekach, w odległym miasteczku. (Przejaśnienie

było krótkie). Wojny, zarazy i pomór –

leczone winem – zmutowały w chroniczny

stan insomii, utrzymującej się bez końca,

niskiej podstawy chmur. Gdybym został

komendantem tutejszego garnizonu,

wydałbym pozwolenie na jednoczesny start

balonów, szybowców, sterowców,

efów i migów, na większy ruch w powietrzu,

którym oddychamy, którym żywimy się

wszyscy, oprócz tych, co nie przyjęli

nominacji, widząc, jak komendant jest

bezsilny, mimo rozkazów, dyspozycji,

chwilowych jasności i pogód, nie zostało nic,

komendant tkwi w sztabie, redaguje biuletyny,

komunikaty, kompiluje niesprawdzalne

prognozy, rozsądek nakazuje uwierzyć, że

aura się kiedyś poprawi, na Balonnie

ciała przebijają się pod wiatr, ciemność

dzielą między siebie języki

 

 

Morimond

 

Ciało to wszystko. Oraz kilka niewinnych,

(głupich) piosenek. Puste okna, ozdobione

obramieniami, puste stalle, zwieńczone

złotem. („Z popiołu i wosku, będziesz mój”). Rośnie

ciało, zastyga w ponętnych formach i pozach.

Modli się samo, nie wiedząc – okolone

bardziej złotem czy światłem. Tak plastycznie

kruche, że wątpi w samotność. Wtapia się w mur,

staje się służką, zaślepione na głucho

należy do opactwa lęku. Z popiołu

i wosku: tak, chciałoby przynależeć.

Kto tu mówi o ciele? Kim jest, który

mówi? (Jest?)

 

 

Wydanie I, 2013

Format: A5 (145 x 205 mm) ze skrzydełkami

Okładka miękka, foliowana

Stron: 88

Biblioteka Arkadii – pisma katastroficznego, tom 97

ISBN: 978-83-60949-11-5

cena: 25 zł.

Zamówienia na książkę prosimy składać na maila: im.sklep@wp.pl